Magiczna data. O 10 10.10.10 byłam w kościele, w zasadzie spóźniona przekraczałam jego próg. Z racji ładnej pogody w południe odbyłam krótką,ale za to jakże interesującą pogawędkę z sąsiadami na "tarasie" mojego pokoju. Potem tradycyjnie przyszedł czas na drzemkę, obiad u Ilonki i odwiedziny chorego Bartosza. Ja przystało na przeziębionego, poprosił nas o pożyczenie termometru. Kiedy do niego przyszłyśmy siedział w pokoju, przy otwartym oknie i twierdził, że tak trzeba. Upierał się, że tak powinien robić chory, gdy jest chory. Na pytanie jakie lekarstwa kupił, odpowiedział: 2 paczki Hollsów i miód. Ręce opadają...
Wieczorem poszłyśmy na 'Lemon's session'. Długo zachodziłyśmy w głowę, co też może oznaczać nazwa tego tajemniczego spotkania w mieszkaniu jednej z naszych koleżanek ze Skjoldhoja. Okazało się, że to pogaduchy przy napoju z limonek. Bardzo dobry i zdrowy sposób na spędzenie niedzielnego wieczoru. Nie brałam udziału w drugim wspólnym obiedzie u mnie w mieszkaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz