poniedziałek, 6 września 2010

03.09.2010 Piątek

Dzisiaj wszyscy studenci, którzy rozpoczęli pierwszy rok studiów na naszym wydziale udali się do lasu. My razem z nimi. Tam starsi koledzy przygotowali dla nas różne zadania. Ale po kolei: zbiórka o godzinie 9 w holu uczelni. Wchodzę i widzę grupy studentów, którzy przebrali się w śmieszne stroje, a na twarzach zaznaczyli barwy wojenne. Wychodzimy na zewnątrz, organizatorzy witają studentów. Studenci prezentują swoje okrzyki. W korowodzie idziemy do lasu. Niecodzienny widok stanowią niezliczone ilości puszek piwa. W lesie dzielimy się na grupy studenckie. Każda grupa szuka innej stacji, gdzie czekają na nią zadania do wykonania. Wszystkich stacji było 11. Nasze zadania:
1. Ułożyć jak najdłuższy szal z ubrań, które mamy na sobie. Za osobę, która rozbierze się całkowicie 30 punktów ekstra. Barry był na tyle odważny, by to zrobić. Inni oddali spodnie, bluzki lub staniki…
2. Wejść do morza i dotknąć wyznaczoną butelkę. Tylko 5 odważnych z całej grupy zdecydowało się na tak karkołomny wyczyn. Już rozumiem, po co było piwo.
3. Przejść wyznaczoną trasę tak, by jedna osoba była w podporze przodem a druga podtrzymywała ją za kolana. Na końcu trzeba było spożyć napój(wiadomo jaki) i wrócić na linię startu.
4. Cała grupa miała przejść wyznaczony odcinek, ale w taki sposób aby 15 nóg i 10 rąk dotykało ziemi.
5. 4 ochotników ma za zadanie z zasłoniętymi oczami trafić z kieliszkiem do ust wskazanej osoby, osoba, która spożywa trunek, musi odgadnąć co wypiła.
6. Osoba z zasłoniętymi oczami musi dotrzeć do 5 punktów, prowadzi ją przewodnik, który może tylko mówić, nie może jej dotykać. Przy każdym z punktów ma odgadnąć za pomocą zmysłu dotyku co dotyka. Ta konkurencja była disgusting…
7. W parach za pomocą jednej ręki każdej z osób w parze należało oprawić książkę.
O innych konkurencjach lepiej nie wspominać, bo mogą się one wydać gorszące lub tak naprawdę na chwilę obecną zapomniałam o czym chciałam napisać. Wiem, że jedną stację pominęliśmy. Całą imprezę kończyła walka o buty. Dwie drużyny zdejmują swoje buty i kładą na środku pola. W wyznaczonych miejscach po usłyszeniu startu ruszają do zabierania i przenoszenia w swoje pola butów, które muszą także bronić, by drużyna przeciwna ich nie przejęła. Strasznie śmiesznie to wyglądało, zwłaszcza, że większość zawodników była bardzo słaba po „męczącym” dniu pełnym trudnych zadań. Próbowałam sobie wyobrazić podobną imprezę u nas. Nie ma mowy. Nikt nie wydałby na to zgody, nie zainwestował pieniędzy. Podobno wśród Duńczyków też od jakiegoś czasu rozgorzała dyskusja czy taki rodzaj „chrztu pierwszaków” powinien być propagowany przez brać studencką. Wydaje mi się, że jako obserwator z zewnątrz, który za grosz nie zna języka duńskiego mogę przyznać, że wszyscy zachowywali się kulturalnie, mimo spożywanego alkoholu. W lesie nie działo się nic co mogłoby przeszkadzać osobom uprawiającym jogging, spacerującym. Każda grupa miała swój worek na śmieci. Z nim również wiązała się jedna konkurencja. Zadanie polegało na tym, że trzeba zbierać swoje śmieci
O 15:30 udaliśmy się do akademików. To był długi i męczący dzień, ale było warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz