niedziela, 19 grudnia 2010

18.12.2010 Sobota

Mój dzień zaczął się dzisiaj o 5:33, kiedy zadzwonił alarm w telefonie Laury. Wstałam, przygotowałam dla niej śniadanie i herbatkę. Pozbierałyśmy jej rzeczy i o 6 odprowadziłam ją, Izę i Adriana na autobus. Ilonka pożegnała swoich gości przy bramce w pidżamce:-)Strasznie ostatnio źle się czuję, przepełnia mnie smutek, bo wiem, że ludzie z którymi się zżyłam opuszczają Danię, teraz jest czas łez, całych oceanów wylanych łez. Myślałam, że będzie łatwiej.
O 16 poszłam do 1, ponieważ osoby, które jeszcze nie wyjechały postanowiły się spotkać, a jak wiadomo kolejny dzień to kolejne wyjazdy, więc czekała nas kolejna porcja wzruszeń. Wyjechała Simona, jutro Vaida, Gintare i Barry.
Nową właścicielką mojego roweru została Frida. Mam nadzieję, że będzie się jej dobrze jeździło każdego słonecznego dnia letniego semestru.
Nasza kuchnia dalej woła o pomstę do nieba.
Na naszej ostatniej wspólnej kolacji Gert powiedział, że ważne jest jak się zdobywa znajomości, jak się je pielęgnuję, ale jeszcze ważniejsze jak się je kończy. Dodał, żebyśmy zawsze o tym pamiętali. Ja chyba w pewnym momencie życia w Polsce o tym zapomniałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz